Kategorie
To co, że na wspak, ja świat odbieram właśnie tak!

Patrz mi w oczy! O kontakcie wzrokowym z mojej perspektywy

Nie, nie będę opowiadać o tej książce,
chociaż jest też ciekawa.
Chodzi o patrzenie na rozmówcę(ów).
Ja staram się patrzeć i wice versa,
Choć nie lubię tego.
Ale wiem,
że jest to jedno z zachowań,
których oczekuje większość społeczeństwa.

Wzrok osoby obok,
odczuwam za pomocą przedniej części czaszki,
czołem, delikatnie skroniami a najwrażliwsze punkty,
to nos, czoło i okolice oczu.
I z przykrością dla większości powiem szczerze,
że z regóły,
nie jest to przyjemne odczucie.
Ale przydatne czasem,
bo umożliwia mi odczyt pewnych emocji
z oczu/twarzy osoby,
gdy „patrzę” z bliska,
choć są to jedynie podstawowe emocje –
smutek i radość.

I w ogóle mam coś z kota,
wiecie?
Koty w zaufaniu pokazują swój brzuszek.
Osobie przypadkowej nie ośmielą się go wystawić!
Gdy jesteś właścicielem,
kot z rozkoszą da ci się po nim głaskać!
Ja też działam trochę w ten sposób. 😉
O co chodzi?
Okulary.
Bardzo ważna część poprawiająca mój wygląd.
Ważniejsza, niż
kolczyki czy makijaż.
Moje oczy są specyficzne.
Wyglądem na pewno odbiegają od normy.

Nie wstydzę się tego,
ale dla mnie,
spojrzenie w moje oczy bez okularów,
to przełamanie pewnej bariery.
Gdy więc wychodzę na zewnątrz,
prócz zadbania o wygląd,
czasem kolczyków czy
pomalowania ust,
zakładam okulary.
Tak samo postępuję też,
gdy ktoś mniej znany przychodzi
do nas.
Patrząc na kogoś w okularach,
czuję się pewnie.
Jestem do tego kogoś przyjaźnie nastawiona,
ale jednocześnie mam dystans.
Barierę,
którą z czasem,
przełamuję do pewnych wyjątkowych osób *
I tym osobom patrzę się też w oczy.
Nie zawsze,
bo podczas gorszych dni spojrzeń unikam w ogóle,
ale staram się ten kontakt mieć.
Pewna osoba,
oczywiście w jakiś sposób bliższa dla mnie,
widząc mnie w złym stanie czy nastroju,
wpatruje się mi w oczy z niezwykłym skupieniem myśląc,
jak zaradzić moim problemom –
aktualnym w danej chwili.
Ciekawe jest to zjawisko
z tego względu,
że ona raczej nie zwraca uwagi na taki drobiazg,
jak kontakt wzrokowy.
Też nie widzi.

Ja sama nie raz,
uczyłam niektóre niewidome osoby kontaktu wzrokowego.
Uczyłam dla tego,
bo to poprawia postrzeganie przez innych podobno,
ważne to dla ludzi widzących po prostu.
Ale tak naprawdę, mówiąc o relacjach bliższych,
niż kontakt z przechodniem na przystanku czy panią w sklepie,
w relacjach bliższych,
ważniejszy od wzroku
dla mnie jest dotyk.

I jeszcze coś.

Nie czuj się urażony(a),
gdy podczas twojego wykładu,
prezentacji
czy
podawania ważnych informacji,
nie patrzę na Ciebie
i całkowicie spuszczam głowę w dół,
zamykam oczy
bądź patrzę w lewą
lub prawą stronę.
Ten kontakt wzrokowy,
który być może z tobą czytelniku utrzymuję,
to zachowanie wyuczone,
pewne zadanie do wykonania.
Więc w ważnych momentach,
nie utrzymuję go,
bo to najzwyczajniej w świecie,
wymaga ode mnie dużej uwagi i skupienia,
A ja je przeznaczam
na odebranie ważnych informacji, (
które w swoim wykładzie,
prezentacji czy tak zwyczajnie) podajesz.

Kategorie
Z mojego podwórka

Na lewo most, na prawo most… czyli z orientacji przestrzennej nauką zmagania.

Mamy sobie na eltenie wątek o instruktorach orientacji przestrzennej.
Postanowiłam wpisać się i ja!
Ale,
jak się rozpisałam,
to już na dobre!
Dla tego też,
stwierdziłam, że
utworzenie wpisu na blogu,
jest zdecydowanie lepszym pomysłem.
Więc dzielę się wspomnieniami…

Uczyły mnie 3panie.

Dwie w szkole – oficjalne instruktorki,
jedna nie oficjalna.

Pani nr1.

Nie potrafiła przyjąć do wiadomości,
że osobę neurologiczną uczy się trochę inaczej.
Gdy ćwiczyła ze mną początki,
a ja jako 9latka,
mimo teoretycznie sprawnych rąk,
nie potrafiłam pasty na szczoteczkę nałożyć prawidłowo,
po dwóch razach stwierdziła,
że nie wie,
jak dalej ze mną pracować.
Następnie mojej mamie
dała dłuuuugą
– na dwie kartki
listę rzeczy,
które jako 9latka, miałam umieć lub się nauczyć.
Było tam wszystko.
– Od ubierania się,
po jakieś proste zakupy chyba nawet.

Ja nie ogarniałam,
pani cierpliwości do mnie brak
i nauka się skończyła.

Oczywiście w domu uczyłam się samodzielności w miarę możliwości.
Ale własnym tempem
i w miłej atmosferze
bliskich mi osób
i znajomego otoczenia.

Pani nr2.

W wieku 12lat temat powrócił.
Obiecano nam – mi i mamie,
że zmienimy nauczyciela
i przekonano o potrzebie
dalszej nauki orientacji,
oraz o tym, że to pomoże mi w dalszym życiu.

Zaczęło się przeciętnie,
bo od techniki poruszania się z laską.
Raz w lewo,
raz w prawo.
Lewa noga idzie,
laska w prawo.

Standard, rutyna.
Nawet zaczęłam to lubić.
Powtarzalne, przewidywalne.
A więc uspakajające.
Nie zły przerywnik,
po stresującym wf,
przed matmą czy inną nielubianą lekcją.
Potem przyszedł czas na rzeczy trudniejsze.
"Zaprowadź mnie na stołówkę"
zakomenderowała jeszcze przed przygotowaniem się do zajęć.
Poległam.
Nie potrafiłam iść prosto,
lub odpowiednio łagodnie skręcić,
a komunikaty typu "no, obróć się gdzieś o 40stopni",
nie pomagały.
Po czasie stwierdziła,
że skoro narazie ciężko idzie mi z laską i chodzeniem,
to może poćwiczymy sprawność motoryczną.
Ja też
nie lubiłam tych zajęć
i denerwowałam się,
że nic mi nie idzie,
więc z wielką radością
przystałam na propozycję pani.
Raz,
drugi,
trzeci – w koło te same,
3 albo 4 układanki.
Plastikowy sorter z patyczkami,
na które nakłada się figurki wychodził mi bokiem.
Kołeczki wkładane do drobniutkich dziurek,
na tabliczce tak,
by robić z nich
żądane przez tą panią
figury wypadały z rąk*.
Zaczęła mnie porównywać do innych,
Ale w sposób bardzo niefajny.
Wpierw do najlepszego przyjaciela i rówieśników,
później do swojej 3letniej wnuczki!
"Nie wiem. Masz 16lat, i takiego prostego zrobić nie umiesz! Moja X układa jeszcze trudniejsze"!
Były jeszcze inne docinki,
nie tylko na tym tle.

Kontakt z tą panią skończył się 4lata temu i bardzo dobrze.

Pani nr3.
Nie ze szkoły,
ale środowisko zna od potrzewki że tak powiem.
To ona rozumiała moje problemy dodatkowe,
a mimo to próbowała uczyć mnie przydatnych rzeczy.
Gdy nie wychodziło chodzenie z laską,
pokazywała najwygodniejsze dla obu stron
chodzenie z przewodnikiem.
I mimo,
że wypracowałam(liśmy) własne schematy postępowania,
sporo zasad zostało mi w głowie
i stosuje je.
To pani R wytłumaczyła mi,
że nie jest błędem,
czy wstydem otwarcie prosić o pomoc.
I w prawdzie samodzielnego poruszania się
prawdopodobnie nie nauczę,
a przynajmniej nie w stu procentach,
to nauczyłam się zwracać uwagę na słupki,
krawężniki i
zapachy, głosy otoczenia.
Słowem zrozumiałam,
po prostu to,
że takie punkty orientacyjne są dużym ułatwieniem.
Teraz kontakt mamy nieco rzadszy,
ale jestem wdzięczna tej pani,
za to ile zrobiła dla mnie.

Obecnie puki co oficjalnie nie mam żadnego instruktora.
Ale dzięki pani R
wiemy,
na co zwracać uwagę
i jak pracować dalej.
I choć w tej materii
wciąż potrafię nie wiele,
to cały czas liczę na poprawę
i zauważam drobne postępy.
Kończąc,
chciałabym
wszystkim rozpoczynającym
samodzielną wędrówkę po świecie,
życzyć natrafienia na kogoś takiego,
jak pani R

Wskazówka do nauczycieli orientacji:
Słuchajcie również preferencji waszego ucznia!
Na ten przykład – z doświadczenia.
Prowadzenie lekcji na holu głównym,
gdy akurat na jego środku gra głośna muza,
a jakaś klasa ćwiczy taniec,
nie jest dobrym pomysłem~!
Szczególnie u osób z
zaburzeniami s i!
A gdy przy poruszaniu się z przewodnikiem,
ktoś woli złapać za ramię,
a nie za łokieć nie róbcie problemu!
Chyba, że widzicie faktyczne przeszkody przy stosowaniu tego rozwiązania.
A już w ogóle zakazem jest wtrącanie się między rówieśników idących ze sobą!
Koleżanki trzymają się za ręce,
zamiast powyżej łokcia?
Skoro sobie radzą,
zostaw je w spokoju!
Chyba, że widzisz ewidentny problem –
(mi koleżanka potrafiła znienacka upaść, na schodach średnio bezpiecznie bywało).
Tylko wtedy interweniuj.

Ogólnie,
słuchaj preferencji ucznia i postaraj się zachować kompromis.
Tak,
by obie strony się dogadały.

EltenLink